Wstawiła walizki i rozejrzała się po wnętrzu. Mieszkanie w
starej kamienicy wymagało remontu i generalnych porządków. Na suficie była
wielka, żółta plama, pod kaloryferem, z którego kapała woda stało kilka wiader.
– Pięknie – mruknęła i podeszła do okna. Odsunęła zasłonkę.
Widok nie zachwycał. Wąska uliczka kryła się we mgle, przy śmietnikach wolnym
krokiem spacerowały koty, a hulający w zaułkach unosił skrawki papieru i suche
liście.
Ana z kwaśną miną odeszła od okna. To może nie najlepsze
lokum, ale na razie powinno wystarczyć. To tylko staż. Rok, może półtora, po
którym znajdzie pracę w szpitalu w centrum z dala od tego brudu.
– Za jakie grzechy – powiedziała na głos i podniosła oczy w
górę. – Panie Boże, jeżeli istniejesz, odpowiedz mi teraz dlaczego Lisa ma w
życiu takie szczęście, a ja takiego cholernego pecha?
W mieszkaniu panowała cisza zakłócana jedynie stłumionymi
odgłosami ulicy. Zaczynało się ściemniać. Powietrze przybrało barwę popiołu i
zapach nocy. Ana z westchnieniem opuściła głowę i podeszła do okna, by je
zasłonić. Po długiej nocy czekał ją długi i męczący dzień.
***
Ana powoli otworzyła oczy. W pokoju było szaro, co
wskazywało na to, że prawdopodobnie zaspała. Normalnie o szóstej rano powinno
być jeszcze zupełnie ciemno. Westchnęła cicho naciągając kołdrę po samą brodę i
wymacała pod poduszką komórkę. Urządzenie, które trzymane blisko głowy wysyłało
fale szkodliwe dla mózgu, wskazywało, że jest zaledwie kilka minut później niż
godzina, o której zwykła wstawać. Rozczarowana, że nie może olać wszystkiego z
powodu spóźnienia, Ana wstała i natychmiast poczuła na plecach dreszcz zimna.
Na palcach podeszła do okna.
Ulica pokryta była w całości cienką warstewką białego puchu,
którego nie podeptał jeszcze żaden przechodzień. Co najwyżej w poprzek chodnika
przebiegł kot. Śnieg w październiku powinna potraktować jak anomalię pogodową,
jednak Ana wiedziała, że w życiu czekają na nią same rozczarowania i nie
zdziwiła się ani troszeczkę. Podobno ktoś kiedyś powiedział, że jesteśmy
młodzi, póki coś jeszcze jest w stanie nas zdziwić. Ana miała dwadzieścia
siedem lat i czuła się jak wynędzniała staruszka.
Samotność wykańcza bardziej niż cokolwiek innego. Jedynymi
ludźmi, z którymi rozmawiała Ana byli lekarze w szpitalu i niektórzy pacjenci.
Najczęściej jednak mówiła do siebie, albo rozmawiała przez Internet z tymi
biednymi, zagubionymi w sieci duchami bez życia. Bo kto przesiaduje online cały
dzień? Chyba trzeba być uwięzionym we własnym domu.
Ana odkręciła kaloryfer na „max” i zaczęła rozglądać się po
pokoju w poszukiwaniu czegoś do ubrania. Była wielka bałaganiarą. Dosłownie w
każdym kącie obskurnej klitki, którą wynajmowała można było znaleźć część
garderoby. Podobnie było z kosmetykami, ozdobami do włosów, długopisami i
innymi przyborami codziennego użytku. W stojących na każdej płaskiej
powierzchni kubkach tkwiły niedopite resztki kawy, herbaty czy gorącej
czekolady, a papierki po batonikach pokrywały podłogę.
– Cholera – zaklęła Ana pod nosem znajdując rajstopy, które
okazały się mieć ogromne oczko.
Podniosła z dywanu biustonosz i spodnie i zwinnie pobiegła
do łazienki.
***
Zwyczajny dzień Anny składał się z małych elementów
rzeczywistości. Główną osią, wokół której się zbierały był dyżur w szpitalu.
Inne, to jakaś zjedzona na szybko kanapka, ordynator stojący w progu dyżurki i sypiący
sprośne dowcipy, pożerający ją wzrokiem kolega z nierówno zawiązanym krawatem,
pacjenci o smutnych spojrzeniach, jakiś dziwny przypadek, boląca głowa i chwila
odpoczynku w łazience.
Kobieta oparła dłonie o zimną umywalkę i spojrzała w
lustro. Czekoladowe oczy patrzyły na nią spod firanki długich rzęs, a z
upiętego z tyłu głowy luźnego koka wysypało się kilka kosmyków kasztanowych
loków, które teraz niczym nie powstrzymane lepiły się do mokrej twarzy.
Ana zakręciła wodę i otarła czoło wierzchem dłoni, kiedy
rozległo się głośne pukanie do drzwi.
– Już idę – krzyknęła rzucając ostatnie spojrzenie na swoje
odbicie w lustrze. Zmuszona była wyjść z łazienki, która jest
najbezpieczniejszą kryjówką i najspokojniejszą oazą jaką mogłaby sobie
wyobrazić.
Po południu miała trochę czasu na kawę, potem obchód,
telewizja, walka ze snem, znowu nagłe przypadki. Wracała do domu nad ranem. W
pustym mieszkaniu czekały na nią jedynie skrzypiące deski. Bała się po nich
stąpać w obawie, że rozsypią się w drobny mak, a ona – Ana, wpadnie w wir
zasysający wszystko z powierzchni ziemi. Tak. Ana wierzyła, że apokalipsa
rozpocznie się właśnie w jej mieszkaniu.
Mieszkanie Any było małe, ukryte gdzieś w starym zaułku
dużego miasta. Latem ledwo docierała tam nikła ilość promieni słonecznych,
jakby te niechętnie skradały się przez zanieczyszczone, szare i ciężkie
powietrze pachnące nędzą i pośpiechem. Jakby nawet Bóg brzydził się dotykać tej
dzielnicy.
Wąska uliczka otoczona była szarymi blokami, pomiędzy
którymi kręciły się bezpańskie koty. Pełno kotów. I śmieci. Ana szła szybkim
krokiem otulając się szczelniej cieniutkim sweterkiem. Poprzedniego dnia pogoda
była znośna, ale poranek okazał się lodowaty. Ana powzięła postanowienie, by
zacząć nosić kurtkę. Odgłos jej kroków niósł się echem w ciasnej uliczce. Co
chwilę zerkała przez ramię na drugi koniec tonącego we mgle zaułka, by
sprawdzić czy nie idzie za nią jakiś diabeł. I tak nie miałaby szans na
ucieczkę.
Diabłem według Any był każdy, kto mógł uczynić zło. Ludzie
to diabły. Nawet sama Ana była diablicą, choć chwilami powątpiewała w tę tezę.
Nie była w stanie nikogo skrzywdzić.
Kobieta dotarła w końcu do starych, wąskich drzwi ukrytych
pomiędzy śmietnikami. Było to jej zdaniem bezpieczniejsze, choć bardziej
mroczne i ponure, wejście do kamienicy. Po drugiej stronie czaiło się mnóstwo przerośniętych
nastolatków z nożami w kieszeniach. Tutaj tylko jakieś duchy. Ana otworzyła małą
torebkę w poszukiwaniu klucza i usłyszała kroki.
Okrywając się najszczelniej jak zdołała, przemknęła w
porannej mgle do złowrogiego, niebieskiego kontenera za którym mogła się ukryć.
Po zaułku wędrowały suche liście, foliowe worki i papiery zagnane tam przez
wiatr z całej okolicy. Żadnego demona. Nagle Annie wydało się, że jeden z suchych
liści spogląda na nią małymi, zielonymi i przestraszonymi ślepkami.
– Ach kot – westchnęła Ana i wygramoliła się z kryjówki. –
Ładnie to tak straszyć?
Spojrzała na małą, chudą i szarą istotkę karcąco, ale w
odpowiedzi zwierzątko tylko mruknęło cicho i podeszło bliżej.
– Asio! – powiedziała Ana odganiając stworzenie, które ani
myślało uciec. Mądre oczy kota patrzyły na nią, jakby chciały powiedzieć: „Co
robisz kobieto? Czemu wychodzisz w taką pogodę tak lekko ubrana? Czy nie
powtarzasz swoim pacjentom, że powinni nosić czapki i płaszcze, gdy jest
zimno?”
Ana jeszcze raz spojrzała na kota i zrozumiała, że jej nie
wyśmiewał, nie potępiał, tylko troskliwie upominał. I miał rację. Dlatego
zaczęła zastanawiać się nad nawiązaniem bliższej znajomości.
– Masz rację – powiedziała, na co kot odpowiedział cichym
pomrukiem.
Jeszcze tego samego dnia przyniosła mu trochę chleba z
pasztetem, a gdy piła popołudniową kawę, patrząc na zalany łzami świat przez
szarą szybę, podjęła decyzję.
Ana przyniosła małe, szare kociątko do mieszkania i
postawiła na podłodze.
– No ok futrzaku – powiedziała. – Od dziś mieszkamy razem. –
Ja rządzę, a ty słuchasz. Rozumiesz?
Kot spojrzał na nią mrużąc ślepia. Z wnętrza małego ciałka
wydobywało się ciche mruczenie przywodzące na myśl lato i brzęczące owady.
– Milczenie oznacza zgodę, prawda? – Przez twarz Anny
przebiegł cień uśmiechu. – Skoro więc akceptujesz zasady musimy się poznać.
Jestem Ana, a ty? – zmrużyła oczy. – Pewnie nie masz żadnego imienia. Muszę cię
jakoś nazwać.
– Spoko – mruknął kot. – Tylko jakieś normalne imię, dobra?
– Bruno – powiedziała Ana dumnym głosem. – Co ty na to? W
dzieciństwie oglądałam taką kreskówkę, w której głównym bohaterem był kot
Bruno. Jesteś nawet podobny. - Uśmiechnęła się.
– Może być – odparł Bruno. – To gdzie mam spać?
Dobre pierwsze wrażenie moje po przeczytaniu tego. Prawie wszystko ok. :) Co do fabuły to zapowiada się ciekawie i całość można rozwinąć w iście wyśmienity sposób. Ana mnie trochę intryguje i chyba przypomina sama wiesz kogo z tym, że w cieniu siostry. :) A kot jakoś mnie już zupełnie w tym wszystkim powala, jestem ciekaw czy to taka postać czysto drugo lub trzecioplanowa. Czy jednak przyjdzie mu odegrać jakoś kluczową rolę dla głównej bohaterki.
OdpowiedzUsuńCo do reszty to mimo iż nie jestem mistrzem interpunkcji to gdzieniegdzie dostrzegam jakieś tam błędy. I dość często przeszkadzają mi liczne powtórzenia o których ci wspominałem:
"Bała się po nich stąpać w obawie, że rozsypią się w drobny mak, a ona – Ana, wpadnie w wir zasysający wszystko z powierzchni ziemi. Tak. Ana wierzyła, że apokalipsa rozpocznie się właśnie w jej mieszkaniu.
Mieszkanie Any było małe"
Ana, Ana Any nadużywasz jej imienia niestety kotek.
"Ana szła szybkim krokiem otulając się szczelniej cieniutkim sweterkiem. Poprzedniego dnia pogoda była znośna, ale poranek okazał się lodowaty. Ana powzięła postanowienie, by zacząć nosić kurtkę. Odgłos jej kroków niósł się echem w ciasnej uliczce. Co chwilę zerkała przez ramię na drugi koniec tonącego we mgle zaułka, by sprawdzić czy nie idzie za nią jakiś diabeł. I tak nie miałaby szans na ucieczkę.
Diabłem według Any był każdy, kto mógł uczynić zło. Ludzie to diabły. Nawet sama Ana była diablicą, choć chwilami powątpiewała w tę tezę. Nie była w stanie nikogo skrzywdzić."
Znowu nawał imienia w tak krótkim fragmencie. Zastępuj je czymś, znajdź sobie jakieś słowa zastępcze takie jak "kobieta", "dziewczyna" "dwudziestolatka" "pielęgniarka" itp. A nie ciągle to infantylne powtarzanie dla mnie jej imienia.
Nom i to chyba wszystko co mam na razie do powiedzenia. Resztę skomentuje jutro bo dziś już późno. :P
Pozdrawiam Punish.
Zgadzam się z Krzyśkiem, że całość zapowiada się interesująca, i będę uważnie śledziła blog. ;)
UsuńKrzysiek nie musiałeś, aż tak wypominać tych powtórzeń. Niektórym one wcale nie przeszkadzają a sam kiedyś robiłeś podobnie powtórzenie i jakoś nikt ci tego nie wypominał, że infantylne.
Pierwsza część przeczytana! ;) Najpierw powiem, że muszę zgodzić się z "Punishem", troszkę za dużo powtórzeń. Gdy na początku piszesz tylko o niej, możesz wcale nie używać imienia, bo i tak wiadomo o co chodzi;)
OdpowiedzUsuńAkcja fajnie się zaczyna. Nie zazdroszczę jej tej samotności. Ale może nowe mieszkanie, otoczenie, praca przyniesie jej jakąś ulgę i wszystko dobrze się potoczy. Chociaż biorąc pod uwagę w jakiej okolicy mieszka, nie wiem czy może spotkać ją tam coś dobrego. Fajnie, że przygarnęła tego kota. Podobno bardzo pomagają na samotność:) Lecę czytać dalej.