Ana pracowała na oddziale psychiatrycznym. Zawsze chciała
zostać pediatrą, ale nikt nie chciał zajmować się maltretowanymi dziećmi,
dziećmi autystycznymi czy na wpół zdziczałymi ofiarami psychopatów. Padło na
Anę.
Psychiatria to nie miejsce dla dzieci. Ana wolałaby nie mieć
pracy i żyć z zasiłku niż codziennie patrzyć na to, na co patrzyła.
– Ana?
Odwróciła się. W drzwiach pokoju lekarskiego stał ordynator.
Jego łysina jakby poszarzała w półmroku, a biały strój wydawał się ciężki i
szorstki. Stary, obleśny ordynator był nagle jeszcze starszy i bardziej
obrzydliwy.
– Wszystko w porządku? – spytał przyglądając się jej
podejrzliwie.
Niech tylko nie podchodzi. Ana wyprostowała się pośpiesznie.
Szpital przypominał jej wojsko. Ordynator był jak naczelnik, którego rozkazów
należało słuchać.
– Tak – odpowiedziała szybko – tak.
Na potwierdzenie tych słów przywołała na twarz przyjazny
uśmiech i kiwnęła głową. Kasztanowe fale zakołysały się lekko rozsiewając woń
szamponu poziomkowego. Ana używała szamponu dla dzieci.
Ordynator też się uśmiechnął.
– Za chwilę obchód. Zostaniesz czy idziesz już do domu? –
spytał.
Ana odłożyła kubek z zimną kawą na stół.
– Zostanę – powiedziała.
– Może chcesz dzień wolnego? – usłyszała jeszcze głos łysego
lekarza. – Wygląda na to, że chwyta cię przeziębienie.
Kiwnęła głową.
– Dziękuję, ordynatorze.
W domu znalazła się dokładnie o dziesiątej. Trudno było
przedrzeć się przez miasto. Bruno zeskoczył z parapetu zahaczając o stos
książek, które posypały się na podłogę z głośnym hukiem.
– Bruno – jęknęła Ana wiedząc, że kota nie obchodzi
porządek.
Kogo z resztą obchodził?
Odłożyła na małą komódkę torby z zakupami i zdjęła buty. Kot
zaczął łasić się o jej łydkę.
– Nie dostaniesz jedzenia dopóki nie posprzątam za ciebie
tych książek – powiedziała.
– To je posprzątaj – odpowiedział kot mrużąc oczy.
Kot mówił nie otwierając pyska.
Ana wstała i podeszła do największego okna. Po odsunięciu
ciężkich zasłon jak najbardziej się dało do pokoju wpadło więcej szarawego
światła. Ana zebrała z podłogi książki i ułożyła je w równiutki stos na małym
biurku. Dawno temu miała kupić regał. Później uznała, że jednak nie jest
potrzebny. Czasami okazywało się, że był.
– Muszę kupić regał – powiadomiła Bruna, który był tym
faktem zainteresowany w równym stopniu co każdym innym.
– To go kup – odpowiedział Bruno.
– Jedzenie – mruknęła Ana i dopiero wtedy się ożywił i
pobiegł za nią do kuchni z uniesionym ogonem.
– Wreszcie mówisz z sensem – przyznał stając na dwóch łapach
i wspinając się na blat.
Po nakarmieniu Bruna, Ana zakradła się do sypialni. Zawsze
skradała się na palcach, by nie budzić skrzypiącej podłogi, rozrzuconych ubrań,
niepościelonego łóżka i zaciągniętych rolet. Ten pokój spał wiecznym snem, może
nawet gdzieś czaiły się potwory, lepiej było ich nie budzić. W półmroku powoli
zdjęła rajstopy i naciągnęła bawełnianą piżamę. Miękka poduszka przyciągała ją
jak magnes.
Obudziło pukanie do drzwi. Z początku wydawało jej się, że
to tylko sen, ale z czasem pukanie stawało się wyraźniejsze, aż dało się
zlokalizować. Bez wątpienia ktoś pukał do drzwi do jej mieszkania. Ana
podniosła się czując narastające niezadowolenie. Przez rolety sączyło się słabe
światło, co wskazywało na to, że jeszcze jest wcześnie. Bruno wskoczył do jej
łóżka. Był cichy jak duch.
Rzuciła okiem na zegarek wskazujący kilka minut po
dwunastej.
– Kto u diabła…?
Pukanie nie ustępowało. Zaintrygowana Ana podeszła do drzwi
i zajrzała przez judasza.
Na klatce stał przystojny (co mogła stwierdzić nawet przez
deformujące szkiełko) mężczyzna, w wieku około czterdziestu lat. Miał ciemne,
gęste włosy, na skroniach zaczynała wychodzić siwizna.
– Kto tam? – rzuciła Ana przez drzwi, ale otworzyła je nie
czekając na odpowiedź. Stanęła w różowej piżamie w króliki, w rozczochranych
włosach i dziurawych kapciach przed mężczyzną w garniturze i z kwiatami w ręku.
Była w swoim mieszkaniu.
– Dzień dobry, nazywam się Max Steinger – powiedział
nieznajomy lekko zmieszany. – Ale chyba pani nie przeszkadzam?
– Skąd, właśnie odsypiam dyżur – odparła Ana. – Proszę
kontynuować.
Na przystojnej twarzy mężczyzny pojawił się ślad
zażenowania.
– Właśnie wprowadziłem się obok i…
– I pomylił pan mieszkania? – dokończyła złośliwie Ana.
– Nie. Powiedziano mi, że obok mieszka piękna, młoda
kobieta, wypadało się przywitać. Proszę to dla pani – powiedział wręczając jej
bukiet kwiatów. Były kolorowe i roztaczały wokół delikatny zapach. – Pani…?
– Ana. Ana Wasilewski – odparła wyciągając rękę po kwiaty.
Jej dłoń najpierw została ucałowana przez ciepłe usta nieznajomego. – Przykro
mi, że pana rozczarowałam.
Błękitne tęczówki mężczyzny spojrzały na nią bystro.
– Nie rozczarowała pani. Miło panią poznać, Ano. Przejdziemy
na „ty”?
– Pan wybaczy, ale staram się zakończyć rozmowę i nie
zaczynać znajomości. Dziękuję za kwiaty, są piękne. Do widzenia.
Zanim Max zdążył cokolwiek powiedzieć, drzwi do mieszkania
Any zostały zamknięte i zapadła cisza. Płaski kawałek drewna oddzielał dwa
oddechy i dwie pary oczy w nie utkwione. Max stał tak chwilę i nadsłuchiwał, po
czym uśmiechnął się i odszedł. Ana nie ruszała się. Koło jej nóg pojawił się
Bruno.
– Wstaw je do wody – powiedział.
Zapomniała o kwiatach.
Bukiet był kolorowy i to się nie zmieniło. Ana ustawiła go w
szaro-grafitowym wazonie na stole w jaśniejszym pokoju i usiadła naprzeciw.
Uparcie pilnowała kwiatów, wierząc, że jeśli tylko spuści z nich wzrok, staną
się szare, jak całe mieszkanie.
Obudziła się, kiedy zapadł już zmrok. Do jej okien docierała
jedynie słaba poświata światła z latarni ustawionych gdzieś na dole, przy
ulicy. Ana podniosła głowę i rozejrzała się.
– Która godzina?
Bruno nie odpowiedział.
Zaczepił ją zapach kwiatów.
– Kwiaty – szepnęła i wstała by zapalić światło. Gdy jej
oczy przyzwyczaiły się do sztucznego oświetlenia otworzyła je i zamrugała. –
Nadal są kolorowe. Bruno, spójrz!
Kot zmrużył ślepia i zamruczał z ironią.
– Aleś ty bystra.
Zmierzyła go spojrzeniem.
– To coś znaczy – powiedziała. – To coś znaczy. Muszę zrobić
obiad.
***
Następnego dnia w szpitalu Ana omal nie upadła na widok
mężczyzny w wysiadającego z windy. Max uśmiechnął się dostrzegając ją i po
chwili znalazł się obok.
– Co pan tu robi? – spytała zdezorientowana. Odruchowo
przeczesała przetłuszczone włosy.
– Jestem lekarzem – powiedział mężczyzna uśmiechając się.
Ana oniemiała.
– Jest pan psychiatrą?
– Tak.
– Nie potrzebuję psychiatry.
Max wydał się zbity z tropu jej słowami, po chwili jednak
uznał je za żart.
– Ma pani bardzo ciekawe poczucie humoru – powiedział.
– Dziękuję.
– Chciałbym przeprosić za wczoraj, może pozwoli się pani
zaprosić na kawę? – zaproponował Max z uśmiechem. Miał bardzo przyjemny wyraz
twarzy. Łagodny, ale zarazem męski i niezwykle pociągający. W umyśle Any
zaczęły pojawiać się sceny randki. Całkiem przyjemnej i posuwającej się daleko.
Za daleko.
– Nie – oznajmiła krótko.
Na twarzy Maxa pojawił się wyraz zaskoczenia. Uśmiechnął się
nerwowo.
– Nie, znaczy przepraszam, mam coś do załatwienia –
wyjaśniła Ana. – Następnym razem.
Szybko wyminęła Maxa i pospieszyła do damskiej toalety. W
tej chwili odezwała się jej komórka.
– Lisa? – powiedziała do słuchawki zdziwiona.
– Cześć siostrzyczko – przywitał ją miękki, melodyjny głos.
– Chciałam powiedzieć, że Thomas ma zgrupowanie, nie da rady być na wigilii.
Całe szczęście,
pomyślała Ana.
– Ale ja z Johnym zostanę na całe dwa tygodnie – dokończyła
Lisa. – Cieszysz się?
Ana się cieszyła.
– Oczywiście – powiedziała. – To super! Pomożemy babci robić
pieczeń. Jak w dzieciństwie pamiętasz?
– Właściwie chciałam podrzucić wam Johnego i skoczyć na
zakupy – odparła Lisa. – Dasz sobie z nim radę?
– Tak – skłamała Ana. – Tak, jak najbardziej.
Nienawidziła zostawać z siostrzeńcem, który za bardzo
przypominał Thomasa. Z każdym rokiem coraz bardziej.
Była w pierwszej klasie
liceum, kiedy pewnego jesiennego popołudnia wyszła na boisko ułożyć notatki. Pogoda
była piękna, całkiem nie jesienna. Ana niegdyś lubiła jesień, właśnie za te
nieliczne dni, kiedy wcale na jesień nie wyglądała. Dla wielu było to
niezrozumiałe.
Uczyła się o
komórkach, kiedy coś odwróciło jej uwagę. Uniosła głowę. Gdzieś w oddali
chłopacy grali w piłkę. Była to druga lub trzecia klasa. Zajęcia pozaszkolne,
całkiem możliwe, że klasy mieszane. Jej uwagę przyciągnął wysoki chłopak w
zielonym stroju drużyny Bayernu. Miał długie, blond włosy upięte opaską. Biegał
najwięcej ze wszystkich i cały czas był w posiadaniu piłki. Ana przesiedziała
czterdzieści minut obserwując chłopaka. Kiedy zszedł z boiska spojrzał w jej
stronę. Uśmiechnęła się. Nie widział jej. Podniósł rękę i pomachał komuś
stojącemu gdzieś wyżej. Ana odwróciła głowę i ujrzała Lisę. W różowej, krótkiej
sukience i rozpuszczonych włosach, delikatnie smaganych wiatrem, wyglądała jak
młoda grecka bogini. Idealna dziewczyna dla Apolla, który właśnie święcił swój
tryumf na boisku.
Tego wieczora Lisa
leżąc już w łóżku z szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami, opowiadała siostrze
o nowo poznanym chłopaku ze szkoły. Ana zapragnęła mieć własny pokój.
– Jest niesamowity i
gra w szkolnej drużynie piłki nożnej! Wygrywał już w mistrzostwach młodzieży,
na pewno zostanie piłkarzem!
– A ty kim zostaniesz Liso? – miała ochotę spytać Ana.
Odpowiedź na to pytanie otrzymała kilka lat później.
Jak zwykle piękna Lisa
w sukni ślubnej i z bukietem pięknych słoneczników wyglądała jeszcze piękniej.
– Mama byłaby z ciebie
dumna – powiedziała Ana. – Pewnie patrzy z nieba.
Lisa nie pamiętała o
mamie.
– Na pewno – przyznała
zbita z tropu.
– Dziękuję ci siostrzyczko – usłyszała Ana w słuchawce.
Ocknęła się i znów była w damskiej toalecie w swoim szpitalu. – Kocham cię.
– Ja też cię kocham – Ana wypowiedziała mechaniczne słowa i
usłyszała krótki urywany sygnał w słuchawce. – Do zobaczenia, Liso.
Zapraszam na rozdział 16:) liczę na szczere opinie i życzę miłego czytania;*
OdpowiedzUsuńObiecuje, że przeczytam Twoje rozdziały w najbliższym czasie, jeszcze tego nie zrobiłam, bo mam bardzo dużo obowiązków. Ale nadrobię na pewno;)
Nie mogłam wytrzymać ze śmiechu jak przeczytałam jeden fragment;D Przytoczę Ci:
OdpowiedzUsuń"-(..)Nadal są kolorowe. To coś znaczy.To coś znaczy. Muszę zrobić obiad." Czyżby kolorowe kwiaty uświadomiły jej, że czas na obiad? Naprawdę rozśmieszył mnie ten tekst. A rozmowy, o ile można to tak nazwać, z kotem są po prostu genialne. Niewiele brakuje i zacznę go lubić najbardziej z całego opowiadania. Kurde żałuję, że Ana zachowała się w taki sposób w stosunku do Maxa. Facet przynosi jej kwiaty, obsypuje komplementem, PUKA do jej drzwi, a nie wiem czy kiedykolwiek ktoś do niej zajrzał/zajrzy, a ona tak chamsko zamyka przed nim drzwi. Chociażby z kultury powinna z nim porozmawiać. Cieszę się, że znowu się spotkali, cóż za zbieg okoliczności:) I znowu mnie zdenerwowała. To ona powinna przeprosić, przynajmniej moim zdaniem, a nie on! No, ale poczekamy, zobaczymy. Może jakoś się to rozwinie.
Retrospekcja zwaliła mnie z nóg. Musiała przeżywać piekło skoro podobał jej się chłopak, którego kochała jej siostra, z którym wzięła ślub i któremu urodziła dziecko. Ale skoro nie lubi zajmowac się małym Johnem, to czy możliwe jest, że nadal czuje coś do Tomasa?
Czytam kolejną!
Ten typ kobiet tak ma. :) Ale liczę, że ułoży się Anie z tym Maxem bo jak na razie wydaje się sympatycznym facetem i znając autorkę to się nie zmieni. Jednak i tak wolę tego kota. :) Nie wiem czy moja sympatia do tych zwierzaków ma tu wpływ, ale jak na razie najbardziej polubiłem Bruna.
UsuńCo do tej części to cóż nie powaliła mnie niestety i ta cała retrospekcja IMO jest za krótka, chaotyczna odrobinę i wrzucona na przymus. Gdybyś ją bardziej rozwinęła byłoby nieźle, a tak to jest trochę słaba. Sorry, ale jestem szczery i nie będę cukrował, bo od tego masz innych czytelników. Ja się będę bawił w krytykanta i szukał błędów. :D Nie miej mi tego za złe, bo tylko z sympatii będę "konstruktywnie krytykował" xD