Licha, ozdobiona kolorowymi lampkami choinka stojąca przed
szpitalem, była jedynym barwnym elementem szarego świata. Pacjenci, snujący się
po korytarzach, stali się jeszcze bledsi niż dwa miesiące wcześniej. Ana
spuszczała wzrok przechodząc obok ich wielkich, pełnych żalu spojrzeń. Bała się
patrzeć im w oczy. Zostaną w szpitalu na święta. Czas, który mogliby spędzić z
rodziną, spędzą sami wśród szarości i ponurej sterylnej czystości. Zamiast zapachu świątecznych potraw, będą wdychać woń
smutku i tęsknoty. Współczuła im. Ciężka atmosfera odbijała się na jej
samopoczuciu.
W przerwie na lunch z ulgą opuściła oddział udając się do
pobliskiej kawiarenki. Teoretycznie miała godzinę, ale nigdy nie odpoczywała aż
tak długo. W końcu co mogła robić sama tyle czasu? Teraz była Lisa, której
udało się wreszcie umówić z siostrą na kawę. Berlin zasypany był białym puchem.
Za oknem szalała zawierucha, ale w kawiarni było miło i przytulnie. W tle
cichych rozmów słychać było nawet jakąś nastrojowa muzykę. Ana zdecydowanie
wolałaby posłuchać harmonijnych dźwięków niż morałów Lisy.
– Może powinnaś bardziej się rozerwać? – mówiła perfekcyjna
siostra. Jak zwykle miała na twarzy pełny makijaż, zdrową i lśniącą cerę, starannie
ułożoną fryzurę i długie tipsy. – Wyjść gdzieś, pobawić się, poznać jakiegoś
faceta? Wyglądasz bardzo ponuro, a jesteś jeszcze młoda i ładna. Zadbaj o
siebie.
Ta piękność patrzyła na Anę ze szczerą troską w oczach, ale
ona nie chciała poznawać żadnego faceta. Spojrzała na Lisę z wyrzutem. Molly
miała rację mówiąc, że wygląda kwitnąco. Nawet jej włosy miały żywszy kolor
niż, pozornie takie same, loki Any. Ta jej nienaganność była irytująca. Jakim
prawem prawiła jej takie kazania? Nie mogła zająć się swoim życiem? Jest tylko
siostrą, nie matką.
– Nie mam na to czasu – powiedziała głośno Ana. – Jestem w
szpitalu cały dzień. Zawsze jest coś do zrobienia. Poza tym czuję się dobrze
mieszkając sama. Chodzi tylko o tą szarość. Jest dobijająca. Myślę, że powinnam
zmienić mieszkanie.
Lisa przekrzywiła nieco głowę i zabębniła palcami w
filiżankę.
– Myślisz, że w twoim mieszkaniu zalęgła się szarość i
dlatego masz depresję? – spytała uśmiechając się. – To paranoja.
– Nie mam depresji – zaprzeczyła Ana. – Czuję się dobrze,
nawet w tym mieszkaniu, tylko boję się, że w końcu nie pomoże nawet światło.
Tam jest tak, jakby w powietrzu unosił się dym.
– Nie wierzę w takie
rzeczy – Lisa pociągnęła łyk kawy. – Dobrze, że nie mówisz o tym, że
prześladują cię duchy. Mimo wszystko zastanawiam się dlaczego wciąż nie masz
faceta.
– Może się po prostu do tego nie nadaję – odparła Ana z
westchnieniem, zniecierpliwiona tym tematem.
– Nadajesz. – Lisa odgarnęła kasztanowe loki za uczy i
pochyliła się do przodu, by spojrzeć siostrze w oczy. – Nie szukasz, nie
rozglądasz się. Może ktoś się tobą interesuje. Ktoś w pracy, z sąsiedztwa?
Ana przypomniała sobie o Maxie. Nie miała ochoty dzielić się
z siostrą swoimi urojeniami na temat
przystojnego lekarza.
– Nie – zaprzeczyła.
– Rozejrzyj się.
– Lisa, proszę – westchnęła Ana. – Daj mi z tym spokój. Jest
dobrze tak jak jest.
Jej siostra wyprostowała się i wzruszyła ramionami.
– Jak wolisz – powiedziała i sięgnęła po swoją filiżankę z
kawą. – Zostaniesz chyba do końca życia sama.
***
Przez ostatni tydzień w szpitalu Ana miała mnóstwo pracy. W
Wigilię ordynator wspaniałomyślnie podarował jej wolne. Może wcale nie był taki
zły? Ana pamiętała z dzieciństwa głupie bajki, w których dobre postaci zawsze
były piękne, a te złe szpetne i odpychające. Ordynator, choć łysy i stary,
sprawiał czasami wrażenie troskliwego opiekuna. Kto wie, czy nie przybierał
takiej maski w okresie przedświątecznym?
Kiedy Ana zaopatrzyła Bruna w jedzenie na cały dzień,
zgodnie z obietnicą pojechała do Molly pomóc w przedświątecznych
przygotowaniach. Tyle, że jej pomoc wcale nie była potrzebna. Wszystkim zajęła
się Lisa, która jak zwykle skupiała na sobie całą uwagę babci. Ana miała tylko
zaopiekować się Johnem.
Śnieg padał od rana, a mieszkanie Molly, pogrążone w wiecznym
śnie, chrapało leniwie bez drgnienia powiek. Ciszę zakłócało tykanie starego,
drewnianego zegara z kukułką. Ana siedziała na krześle przy oknie, obserwując
białe, różnokształtne płatki wirujące w powietrzu. Dzień był wyjątkowo spokojny
i senny. Delikatne podmuchy wiatru poruszały firaną sypiącego się z nieba,
iskrzącego pyłu. Ana, patrząc na ten obraz, przypomniała sobie o aniołach. Czy
gdzieś tam, na górze, naprawdę miała swojego opiekuna? Jego moc sięgała tylko
do domu babci. Tutaj, z dala od potworów, czuła się bezpiecznie.
Spojrzała na bawiącego się na dywanie Johna. Chłopiec
naśladował wark silnika uderzając o siebie dwoma plastikowymi samochodzikami.
Brutalne. Blond grzywka opadająca na czoło rzucała cień na jego bladą twarz.
Wyglądał jak dziecko, które nigdy nie widziało słońca. Ana bała się spojrzenia
jego czerwonych oczu, więc szybko odwróciła wzrok. Świat za oknem szarzał, a
uliczne latarnie rozbłysły żółtawym światłem. Więc to już.
***
Pieczeń babci Molly rumieniła się w piekarniku roztaczając
na cały dom przyjemny zapach. Stół zastawiony przysmakami zdobiły świece i
stroiki. Zanosiło się na prawdziwą, rodzinną Wigilię. Pierwszą od lat. Atmosfera była jednak nerwowa. Śnieżyca sparaliżowała
lotniska, więc przybycie Thomasa stanęło pod znakiem zapytania. Lisa od godziny
chodziła z kąta w kąt oczekując telefonu, a mały John krzyczał w niebogłosy.
– Mamo, jestem głodny! – marudził chodząc za matką krok w
krok.
– Kotku, poczekajmy na tatę – mówiła Lisa spokojnym, ale
smutnym głosem. – Idź, wypatruj gwiazdki.
– Po co?
– Tak się robi dziecko. To tradycja – tłumaczyła pochylając
się nad pięciolatkiem. – Dopiero, kiedy pierwsza gwiazdka pojawi się na niebie,
możemy zacząć wieczerzę.
John spojrzał na swoją matkę ze zdziwieniem, po czym napiął
wszystkie mięśnie gotowy do wybuchu.
– Ale ja chcę teraz, nie zaraz! – krzyczał tupiąc nogą. –
Już teraz, nie zaraz! Nie chcę żadnych gwiazd! I tak ich nie widać, bo są
chmury! I niech tata przyjedzie, bo ja chcę już!
Lisa zrobiła głęboki wdech i już miała odpowiedzieć dziecku
spokojnie, jak przystało na matkę wyznającą zasadę bezstresowego wychowania,
gdy jej uwagę odwrócił szmer w przedpokoju. Wyprostowała się i pobiegła wprost
w objęcia uśmiechniętego blondyna.
– Thomas! Jesteś wreszcie – powiedziała wieszając mu się na
szyi. – Wszyscy na Ciebie czekamy.
Thomas pojawił się w ostatniej chwili jakby na życzenie
małego Johna, który stał nadal z naburmuszoną miną. Ana musiała przyznać, że
przez prawie dziesięć lat jej szwagier nie zmienił się ani trochę. Niebieskie
oczy lśniły tym samym, iście młodzieńczym blaskiem, a powalający uśmiech w
połączeniu z modną fryzurą sprawiał, że blondyn wyglądał jak dwudziestolatek.
Thomas przywitał się ze wszystkimi ani na moment nie
zdejmując szarmanckiego uśmiechu. Ana zesztywniała pod wpływem jego dotyku,
kiedy uścisnął ją krótko i poszedł ucałować babcię Molly. Naturalnie każdemu
przywiózł też wyszukany prezent. Udobruchał Johna konsolą Xbox, a kobietom dał
kwiaty i perfumy. Drogie perfumy, jak zauważyła Ana przyglądając się małemu
flakonikowi misternie obleczonemu koronką. Wewnątrz znajdowała się rubinowa
ciecz pachnąca nieziemsko. Ana pośpiesznie zamknęła flakon. Nie może przecież
używać takich perfum.
– Więc jesteś lekarzem? – usłyszała pytanie. Podniosła wzrok
na przystojnego blondyna, który spoglądał na nią swymi hipnotyzującymi,
niebieskimi tęczówkami. – Wiedziałem, że jesteś mądra i na pewno skończysz
jakieś ambitne studia.
Ana nie wiedziała czy to komplement.
– Dziękuję. Po prostu chciałam pomagać ludziom.
– To szlachetne. Nie to co wszyscy. Snobizm, pogoń za kasą,
sławą, urodą. Ty jesteś inna.
Ana nie wiedziała co myśleć o tych słowach. Uśmiechnęła się delikatnie czując
jak jej policzki płoną czerwienią.
***
Ana nie mogła przełknąć pysznej wigilijnej kolacji.
Siedziała naprzeciwko Thomasa, który był perfekcyjny jak jej siostra. Idealny.
Tak samo nieskazitelny, jak pierwszego dnia, gdy go zobaczyła. Przeszłość
powróciła, przemknęła do teraźniejszości i zatruła jej ciało nieodpartą żądzą.
Nie mogła powstrzymać myśli krążących wokół osoby młodego boga. Pana jej myśli
i uczuć. To nieprawdopodobne, że można pokochać kogoś tak platonicznie. Jej
miłość nie była jednak wolna od pożądania. Ana marzyła, by dotknąć jego
twardego, umięśnionego brzucha, by spleść dłonie na jego karku, zamknąć oczy i
poczuć smak jego ust. Śniła na jawie. Niemal czuła na plecach dotyk jego
silnych dłoni. Przejechała palcami niżej poprzez klatkę i brzuch. Rozpięła
spodnie Thomasa, który w odpowiedzi zdarł z niej bluzkę. Uśmiechnęła się
zalotnie. Bez cienia wstydu pozwoliła mu rozpiąć sobie stanik i pieścić piersi.
Thomas obsypywał jej brzuch milionem pocałunków, a przyjemne ciarki rozchodziły
się po całym jej ciele.
Głośny śmiech przerwał rozmyślania Any.
– Wspaniale, że o tym wspomniałeś, Tom – powiedziała Lisa
śmiejąc się. – Byliśmy wtedy na wakacjach na Rodos. John oczywiście z nami.
Upał był nie do zniesienia, więc mały wariował. My mogliśmy ochłodzić się w
basenie, ale nie John. Zamiast siedzieć w hotelu postanowił wybrać się na
wycieczkę po mieście…
Any zapatrzonej w Thomasa nikt nie zauważył. Powoli wstała
od stołu zgarniając resztki dla Bruna. Wyszła na zasypaną śniegiem ulicę. Zimny
i nieprzyjazny świat był przynajmniej spokojniejszy. Pozwalał pomyśleć w
samotności. W kamienicy była jak zwykle późno, choć jeszcze przed północą. W
półmroku wspięła się po schodach na drugie piętro i po omacku odszukała
włącznik światła. Żarówka się nie zapaliła.
– Szlag – przeklęła Ana pod nosem i w ciemności zaczęła
szukać kluczy w torebce.
– Nie ma prądu – usłyszała. Omal nie podskoczyła. Max
przestraszył ją pojawiając się niczym mara. – Ach, te stare kamienice mają swój
urok, ale ile wyrzeczeń kosztuje człowieka mieszkanie w nich. – Zaśmiał się.
Ana nie odpowiadała licząc, że sąsiad zignoruje ją i sobie
pójdzie. Nie odchodził.
– Przestraszyłem panią? Przepraszam, nie chciałem –
powiedział.
– Nie szkodzi – odparła Ana odwracając się do drzwi. Miała
zamiar jak najszybciej znaleźć klucz. Nie była jednak pewna czy włożyła go do
torebki, do kieszeni czy może zostawiła w mieszkaniu Molly. Znowu zaklęła pod
nosem.
– Coś nie tak? – spytał Max.
– Wszystko w porządku – powiedziała szybko. Nie chciała, by
tam stał. Czego chciał od niej ten facet?
– Czy w związku z tym, że nie mamy prądu, dałaby się pani
zaprosić na kolację? – spytał Max w odpowiedzi na to pytanie.
Ana odwróciła się i zamrugała oczami z niedowierzania. Co
taki przystojny lekarz w niej widzi? Nie miał rodziny? Spędzał święta samotnie?
Nagle zrobiło się jej go nieopisanie żal.
– Jeżeli pan nalega – powiedziała – to z przyjemnością.
Nakarmię tylko kota.
No i czar prysł. Moje zaciekawienie Aną prysnęło w tym rozdziale niestety. :) Do tej pory mnie intrygowała jednak teraz, za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestała. Cóż, dziwna z niej osoba, ale stała się już dla mnie mniej interesująca, wybacz.
OdpowiedzUsuńCo do tej części to jest jedną z lepszych napisanych przez ciebie. I tu nie będę miał już żadnych ale. Nie będę wytykał błędów tylko powiem, że ciężko było mi jakoś zrozumieć:
"Ana spuszczała wzrok przechodząc obok ich wielkich, pełnych żalu spojrzeń."
Po co wielkich? Spojrzenia nie mogą być chyba wielki i nie rozumiem przez ten wyraz sensu zdania. Głupiec zemnie chyba...
No cóż straciłem coś zainteresowanie główną bohaterką bo ta postać przestał mnie intrygować tak jak mówiłem na początku, więc na blog będę wpadał rzadziej. Bo mój głód wiedzy o Anie został zaspokojony w zupełności.
Pozdrawiam Punish :)
Szkoda, że Ana straciła na tajemniczości... Czego nowego się o niej dowiedziałeś?
OdpowiedzUsuń"wielkie, pełne żalu spojrzenia" to taka trochę metafora. Inaczej pełne żalu spojrzenia rzucane przez wielkie, szeroko otwarte oczy. Miałam taką wizję, skojarzenie. Może nie trafne...
Rozdział jest po prostu cuuudowny :*
OdpowiedzUsuńA ty masz niesamowity talent dziewczyno :***
Z niecierpliwością czekam na następny i życzę ci duuużo weny żebyś dodała go jak najszybciej. Zapraszam do mnie i mam nadzieję, że wyrazisz tam swoje zdanie: http://in-the-mirror-of-the-everyday-life.blogspot.com/